BADAŃ DZIEŃ 1
Wczorajszy grill przedłużył się do godzin nocnych. Potem upalna noc pod moskitierą – profilaktyka malarii nie jest prosta. Pod moskitierą gorąco, malarone stawia wątrobę na baczność, a repelenty (te skuteczne) śmierdzą i przyprawiają o ból głowy. Tylko whisky nie ma działań ubocznych 🙂 Jak mówili Anglicy „Dwie szklaneczki whisky codziennie to w Afryce niezbędnik”. My zostajemy przy jednej – lubimy swoje wątroby.
Rano pobudka o 8.00, czyli o 6.00 polskiego czasu. To jedyny czas, gdy nie ma meczącego upału. Po śniadaniu pakujemy okulary, leki, sprzęt i w drogę do buszu. Pierwszy dzień badań zaplanowany jest w wiosce odległej od misji o 12 km. Jedziemy czerwoną ubitą drogą przez wioski w buszu. Krajobraz odmienny od tych, które widziałyśmy wcześniej. Jesteśmy na wysokości 1000 metrów n.p.m. Pierwsze zaskoczenie to sosny, których nie było w Kamerunie i Namibii. Jedziemy dalej – bagna, na szczęście teraz suche, na których pasą się kozy i krowy. Te ostatnie z długimi na pół metra rogami. Teraz jest czas na porę deszczową, ale opóźnia się w tym roku. Na razie padało raz, krótko w lutym. Z jednej strony dla nas to dobrze, bo mniej komarów, ale z drugiej jest 35 stopni, to nie jest dobra temperatura do pracy. Jak pada zawsze jest trochę chłodniej.
Dojeżdżamy do wioski – poczekalnia pod drzewem pełna. Ludzie siedzą na ławeczkach w cieniu ogromnego tropikalnego drzewa i czekają. Czekają już od świtu. Przyjazd okulistów i dermatologa zapowiedziany był od dawna. Są osoby kierujące ruchem, wołające kolejnych pacjentów na badania. Rozkładamy sprzęt, okulary, leki. W jednej klasie przyjmują okuliści, w drugiej dermatolog. Ania – dermatolog rozłożyła maści, mazidła, tabletki na szkolnej ławce z niecierpliwością czekała na pierwszych pacjentów. to Jej pierwsza misja w Afryce, jeszcze nie wie czego się spodziewać, z jakimi chorobami przyjdą pacjenci. Dziś wszystko się okaże.
Fot. I.Filipecka. Przyjechałyśmy do wioski na badania. Poczekalnia pod drzewem otwarta od rana.
Zaczynamy. I pierwsza niespodzianka. Przed wyjazdem wyczytałyśmy w Wikipedii , że języki urzędowe w Ugandzie to angielski i suahili. Ucieszyłyśmy się, bo przynajmniej jeden z tych języków znamy. Mam na myśli suahili oczywiście, bo angielski jest za skomplikowanyJ. Okazało się, że po pierwsze nie suahili, tylko luanda, a tego języka nie znamy. A po drugie angielski, który może jednak trochę znamy, ale mało kto w tym języku mówi. W związku z tym w trakcie badań uczyłyśmy się na szybko nowego języka. Nauczcie się z nami. Najpierw cyfry, te z tablic do badania wzroku nie są trudne i tak nam się kojarzą:
0 – ziro (ziro to ziro), 1 – emu (strusia znamy), 2 – biri (trochę jak ser bri), , 4 – nia (niania), 7 – musangu (muszę sama). To ostatnie jest dla nas oczywiste.
A potem liso – oko, maso-oczy. I w trakcie pracy dochodziły kolejne słowa i zwroty, które będą w nawiasach dalej.
Dziś było wielu dorosłych pacjentów. Większość po okulary do czytania (galubindi ku sama). Najdziwniejsze było to, że okulary do czytania chciały osoby, które nie czytają. Dzięki Księdzu Markowi dowiedziałyśmy się, że nie czytają, ale mają pchłę piaskową (embuza) i trudno bez okularów ją usunąć.
Niestety było wielu pacjentów z zaćmą. I znów rozkładałam bezsilnie ręce. W Europie 15 minut i pacjent widzi, a w Afryce nawet nikt nie wie, że można operować zaćmę. Może kiedyś uda się Okulistom dla Afryki działać w tym zakresie.
I zapalenia spojówek –alergiczne, ropne i suche oczy. Wszystkie krople się przydają. Z krótką przerwą na zjedzenie bananów, które są tu pyszne i batonika proteinowego, który pyszny nie jest, pracowałyśmy do 17. Było około 80 pacjentów, trudności z porozumieniem powodowały, że nie pracowałyśmy szybko. Prosiłam księdza Marka aby spyta pacjenta co mu dolega. Padło krótkie pytanie w języku luandi. Odpowiedź trwała pięć minut. Tłumaczenie – jedno krótkie zdanie: chcę okulary do czytania. I tak było przez cały dzień.
Wróciłyśmy zmęczone przed 18 na misję. Jakoś powrotna droga była bardziej wyboista i dłuższa. A może to zmęczenie? Z przyjemnością dotarłyśmy do swojego domku, w którym mieszkamy. Dwa pokoje – w jednym Ania, w drugim Agnieszka i ja, i do tego toaleta i prysznic. Luksus. Przed prysznicem założyłyśmy moskitierę na okno. Może dzisiejsza noc będzie mniej upalna.
W czasie, gdy pisałam ten tekst Agnieszka segregowała okulary, leki. Napracowała się bardzo, ale humor Jej dopisuje. Ania poszła przygotować mazidła i leki na jutro. I za chwilę pora iść spać, bo jutro o 9.00 zaczynamy badania w szpitalu w Kakooge. A teraz moskitiery czekają 🙂
Fot. I.Filipecka. Poczekalnia o godz. 12.00
Fot. I.Filipecka. Agnieszka Lembowicz, optometrystka z pacjentką. Ksiądz Marek pracował z nami jako tłumacz.
fot. I.Filipecka. Dr Filipecka w trakcie badań.
Fot. I.Filipecka. Jak zawsze podglądają nas dzieci.
Fot. Tak było cały dzień.