III RELACJA DR FILIPECKIEJ Z X MISJI +FOTO
Relacja III
Dziś niedziela, dzień Święty, nie pracujemy.
Poprosiłyśmy Ks. Wojtka, żeby zabrał nas na mszę na wiosce. Tak tu się mówi, „jadę na mszę na wioskę”. I dojechałyśmy drogami przez busz do malutkiego kościółka na „końcu świata”. W tej zapomnianej, nikomu nie znanej wiosce, gdzie w porze deszczowej nie można dojechać, a w suchej najlepiej motorkiem, bo dziury na drodze są ogromne, stoi mały budynek, kryty słomą, z otworami na okna. Żeby do niego wejść trzeba się pochylić. Sekretarz Rady Parafialnej czeka przed kościółkiem i zaprasza wiernych. Wita nas serdecznie, wchodzimy do środka. Kilkanaścioro dzieci, kilkoro dorosłych. Ławki drewniane, plastikowe krzesełka, cegły ustawione jedna na drugiej służą za siedzenia. Ołtarz to drewniany stół przykryty obrusem, za nim na ścianie wisi biała tetra. Zaczyna się msza. Odprawiana w suahili. W takim miejscu i w takiej chwili można poczuć, że Bóg jest wszędzie i niezależnie od języka zrozumie każdego. Słyszę słowo daktari i myślę, że msza jest też w naszej intencji. To piękne, że są Księża, którzy jak widzą, że masz problem bez proszenia, bez płacenia modlą się w Twojej intencji.
Po mszy dzieci wyniosły ławki, krzesła, chyba do domów, a my zostaliśmy zaproszeni na obiad. Tak jest na wioskach, ze po mszy wierni chcą podziękować księdzu i zapraszają Go oraz osoby, które z nim przyjechały na obiad. Dziś gościliśmy u pielęgniarki Agnes, sympatyczna kobieta ok. 60 lat powitała nas ze swoją córką w małym, murowanym domku. Ale w środku prąd z solarów, czysto, w oknach zasłonki. Przed obiadem córka przyniosła miskę, mydło i dzbanek z ciepła wodą. Każdy mógł umyć ręce. Widać, ze jesteśmy w domu pielęgniarki. A potem było ugari, czyli tutejszy maniok. Nabierało się sporą porcję łyżką na talerz, a potem ugniatało małe kluseczki, maczało w sosie i zjadało 🙂 . Mnie smakowało, nawet wzięłam dokładkę, co nie zdarza mi się często, a w warunkach wioski afrykańskiej nigdy. Do tego pieczony kurczak i zielone liście cienko pokrojone, o nieznanej mi nazwie, gotowane z cebulą. Było miło, wesoło i choć nic nie rozumiałyśmy z Agnieszką – suahili nie jest naszą mocną stroną poza pracą – czułyśmy przyjazną atmosferę tego domu.
To był kolejny ekscytujący dzień w Afryce. Znów coś nowego mnie spotkało, a przecież to już moja siódma podróż na ten kontynent.
Pozdrawiam
Iwona Filipecka
Tradycyjnie zapraszamy do obejrzenia zdjęć poniżej 🙂
Fot. Droga do kościoła i kościół.
Fot. Kościół.
Fot. Sekretarz wita wiernych
Fot. Pożegnanie po obiedzie z Gospodynią.
Fot. My z Gospodynią.
Zdjęcie 11 a
Fot. Kuchnia na zapleczu – teraz pijemy whisky ku zdrowotności :), choć naprawdę było czysto!