W DRODZE DO KIABAKARII!

Takie sobie pisanie na lotnisku po 8 godzinach czekania na samolot, którego nie ma:

 

Chyba znów coś źle przeczytałam,

Teraz, w listopadzie, miała być mała pora deszczowa, trochę popada i już. A wielkie deszcze w Tanzanii są w kwietniu i maju.

Na lotnisku w Dar es Salaam jest wi-fi. Sprawdziłam, wszystko się zgadza – jest mała pora deszczowa. Niestety tylko w  internecie. W realu są wielkie deszcze. Oberwanie chmury zatrzymało samolot na wewnętrznym lotnisku w Mwanzie. Jak nie przyleci z Mwanzy to nie odleci do Mwanzy. I tak po 24 godzinach podróży, zamiast w samolocie, siedzimy na lotnisku w Dar i czekamy. Dużo nas czeka. Obsługa wewnętrznych linii tanzańskich Fastjet nic nie wie. Najwięcej wie ks .Wojtek, który dzwonił z lotniska w Mwanzie, gdzie  miał właśnie nas odbierać.

-” Przestało padać, z lotniska schodzi woda , samolot, którym mieliście przylecieć czeka pełen ludzi. Kiedy wystartuje, nie wiadomo. Grozi nam nocleg w Mwanzie lub jazda nocą.” Obie wiadomości nie są dobre, jutro mamy zacząć pracę w ośrodku. O 9.00 rano. Zapisanych jest 70 pacjentów.

Czekamy.

Maile odebrane, facebook poinformowany, to napiszę coś jeszcze o naszej podróży.

Jak zawsze największy problem to waga bagażu. Tym razem udało się zabrać wszystko, ale nieustannie się przepakowujemy. Pierwszy raz u mnie w domu przed wyjazdem, bo Agnieszka dowiozła leki i sprzęt. Dopakowaliśmy, zważyliśmy – za dużo, przepakowaliśmy, zważyliśmy, tu za dużo tam za mało. Trzecie podejście było w końcu udane.

Na locie z Europy do Afryki mogliśmy mieć dużo w bagażu głównym i dużo w podręcznym. Tego ostatniego nikt nie waży. Do tego plecak z aparatem. I witaj Afryko!!!

Na lotach wewnętrznych wiedzieliśmy, że może być wesoło.  W Tanzanii bagaż główny może mieć tylko 20 kg. Każde kilo więcej to drobna dopłata 12$. Za kilogram oczywiście. Przepakowaliśmy bagaże główne, zważyliśmy i poszliśmy spać, na metalowych ławkach, … było nam wszystko jedno, byle pozycja leżąca. Po trzech godzinach wiercącego snu –jednak były trochę twarde te ławki- postanowiliśmy się odprawić.

I się zaczęło. Biały w kolejce – może ma nadbagaż, będzie kasa. Podchodzi człowiek z obsługi, w firmowej żółtej koszulce Fastjet i kieruje nas do biura. Zaczyna się ważenie, z niewiadomego powodu panowie uparli się ważyć trzy walizki łącznie, co było o tyle trudne, że nie mieściły się razem na wadze. Jak już były upchnięte, to urzędnik wrócił do swojego biura, a w tym czasie Krzysiek zdjął bagaże z wagi. Urzędnik wygląda przez okienko i zdziwiony pyta: Czemu pan zdjął te walizki,  ja nie odczytałem ile ten bagaż waży. Odczytuje się wagę nie przed nią stojąc ale zza okienkaJ Kolejny raz ładujemy na wagę. Jest!! Mieścimy się w normie. Nie płacimy. Urzędnik smutno rozgląda się dookoła i nagle widzi nasze bagaże podręczne. A to jeszcze to zważymy – i teraz my mamy smutne miny. Niby ograniczenie 7 kg tylko dla turystów z Południowej Afryki, ale jak się okazało, a czego nie pisało, dla reszty 10 kg. Mamy dużo za dużo i jeszcze plecak z aparatem, plecak z laptopem torbę na tableta. Już widzimy, że łatwo nie będzie. Wyciągam nasz żelazny  glejt, informujący, że my z pomocą, na zaproszenie księdza, lekarza i władz w Kiabakari. Tłumaczę, wznoszę się na wyżyny mojej znajomości angielskiego – nie pomaga. Chyba za słabo go znam. Mamy zapłacić, po chwili urzędnik decyduje, że mamy zapłacić 30 $ i będzie ok. No to płacimy. Odliczamy zgodne, Krzysiek idzie płacić. Wychodzi drugi urzędnik i tłumaczy, że przecież te 4 kilo nadbagażu możemy wyjąć i wsadzić chociażby do plecaka na aparat, plecaka na laptopa, torby na tableta. Przecież cos tam się jeszcze zmieści. A wtedy nie płacimy. Zmieściło się. Nie płacimy. Dostajemy kartkę, że bagaż ok i idziemy do check-in z workami kredek, długopisów i ołówków w rękach, które się nie zmieściły 🙂

 

Pozdrawiam

Iwona Filipecka