W WIOSCE PIGMEJÓW

Wróciliśmy z buszu do cywilizacji. 2 dni spędzone w środku lasu tropikalnego były piękne i niełatwe. Przyroda zachwyca, a życie toczy się leniwie. Szczególnie piękne są wieczory i noce. Na niebie niezliczona ilość gwiazd, a na ziemi tysiące świecących ogników.

Agnieszka trafnie powiedziała: gwiazdy na niebie i gwiazdy na ziemi. W nocy znowu ulewa tropikalna, która budzi mnie o 4. Szum wody za oknem nie daje spać. Po jakiejś godzinie nieco ustaje i usypiam ponownie. Rano na misję ciągle ktoś przychodzi i chce porozmawiać z siostrą Gabrielą, która jest bardzo otwarta na ludzi. Jak większość misjonarzy jeździ po wioskach, je z miejscowymi i śpi w ich chatach.

Idziemy do szkoły i badamy dzieciaki z podstawówki i z collegu, a dookoła chodzą kury, pieje kogut, biegają kozy i małe świnki. W collegu nastolatki – dziewczynki i chłopcy – uczą się szycia. Siostra Gabriela mówi, że to ciężka praca nauczyć ich tej umiejętności. Nie są przyzwyczajeni do takich prac, bo tu się nie szyje, nie ceruje i nie przyszywa guzików. Te dzieci z collegu mają to zmienić nie tylko w swoich domach, ale także zacząć szyć dla innych.

Po badaniach jemy obiad prawie typowy dla tego regionu: liście i młode pędy melona smażone z czosnkiem i pomidorem, mięso kozie przygotowywane na ogniu (ni to smażone, ni to wędzone) i pyszną rybę pieczoną na ognisku. Na deser jemy zerwane chwile wcześniej mandarynki, a na kolację awokado, które rośnie za misją. Awokado w Kamerunie ma wspaniały smak i je się je pod różnymi postaciami – jako sałatkę z pomidorem i cebulą, nadziewane jajkiem i pomidorami czy wymieszane z cukrem i z cytryną.

Po kolacji pojechaliśmy do wioski Pigmejów, gdzie mogliśmy zobaczyć ich prawdziwe życie razem z tańcami i śpiewami. Pigmeje, czyli Baka – ludzie lasu, żyją tak jak dawniej. Przenieśli się tutaj z innego miejsca w buszu, ponieważ tam była duża umieralność. Uznali, że w takiej sytuacji trzeba zmienić miejsce zamieszkania. Nie jest to trudne, bo dobytek mają niewielki, a nowe domy budują szybko. W trakcie naszego pobytu w ciągu pół godziny powstała nowa chata zbudowana przez kobiety. Rusztowanie drewniane, a ściany z liści bananowca. Tak ułożone, że na pewno nie będzie padał deszcz. Jak w środku rozpali się ognisko, to z liści uwalnia się wosk, który uszczelnia ściany i robi się w środku ciepło. Śpi się na rozłożonych liściach bananowca. Najpiękniejsze jest to, ze oglądamy autentyczne życie tutejszych ludzi, a nie sceny dla turystów. Możemy wejść do domów i zajrzeć do garnka z gotującym się maniokiem na ognisku. Po wejściu do domu od razu szczypią nas oczy. Na środku podłogi jest małe ognisko z wielkim dymem. Teraz już wiemy czemu wszyscy tu mają zapalenie spojówek. Pigmeje są niewysocy, mają charakterystyczne rysy twarzy i spiłowane przednie zęby – wszystkie zęby jak kły. Takie zęby ułatwiają jedzenie surowego mięsa. Poza surowym mięsem jedzą maniok i wszelkie jadalne liście lasu, do których dodaje się orzeszki.

Kamerun9 235 Kamerun9 245 P1020020 P1020023 P1020030

Brak bieżącej wody trochę nam doskwiera, ale okazuje się, że można się wykąpać mając wiaderko wody i rondelek. Woda w wiaderku, to podgrzana deszczówka, ale i tak byłyśmy zachwycone. I nie przeszkadzało nam, że kąpiel odbywała się po ciemku, nie było prądu. W tej misji jest gruper – włącza się prąd na 2 godziny wieczorem, ale akurat nie trafiłyśmy w te dwie godziny z kąpielą.

Po 2 dniach wyjeżdżamy z Djouth i wracamy do cywilizacji. Dowiadujemy się, że w Abong Mbang, gdzie jedziemy, zepsuła się pompa i też nie będzie bieżącej wody. Zatrzymujemy się na krótko u sióstr w Dimaca. Mieliśmy tylko przesiąść się do samochodu siostry Nazariuszy, ale korzystamy z okazji biorąc jeszcze kąpiel i robiąc szybkie pranie. Suszyć już będziemy w Abong Mbang. Badamy jeszcze jedno dziecko – małego albinosa, którego nie było gdy badaliśmy dzieci w tutejszej szkole. W Dimaca spotkaliśmy już 4 albinosów. Dzieci z tą dolegliwością mają bardzo trudne życie, bo są szczególnie narażone na promieniowanie słoneczne, którego muszą nieustannie unikać. Najgorsze jest jednak to, że w niektórych regionach kraju są oni cenną zdobyczą dla miejscowych czarowników.

Wieczorem odpoczywamy i zbieramy siły na jutro. Jemy przepysznie przyrządzoną żmiję w warzywnym sosie. Trudno opisać ten smak – trochę kurczak, trochę królik. Ale tak naprawdę, to zupełnie dla nas nowy smak. Będziemy badać jeszcze jedną szkołę, w której uczy się 220 dzieci. Mimo zmęczenia musimy dać radę. Siostra Immakulata przesłała do nas zdjęcia dzieci do adopcji. Po powrocie do kraju będziemy szukać dobrych ludzi, którzy chcą pomóc dzieciom w Afryce. 42 zł miesięcznie wystarczy na zapłacenie szkoły i wyżywienie dla jednego dziecka. A ile radości dają listy wysyłane z Afryki do adopcyjnej rodziny. Okazało się, że nie tylko Fundacja Dzieci Afryki wspiera w taki sposób. Siostra Teressilla z Betare Oya i ksiądz Mirek z Doume też prowadzą takie akcje. To najlepszy sposób, żeby pomóc komuś na odległość. Taka pomoc jest potrzebna i to jedna z nielicznych szans na lepsze życie dla tych dzieci.