WIZYTA W WIOSCE PLEMIENIA BORORO

Plemię Bororo odwiedziliśmy w drodze powrotnej z kopalni złota. Ludność Bororo jest dość niska i ma jaśniejszą skórę. Plemię prowadzi wędrowny tryb życia, dlatego w porze deszczowej opuszczają te okolice. Przenoszą się na północ, gdzie są lepsze warunki do wypasania bydła.

Od jakiegoś czasu zaczyna się wszystko zmieniać i coraz więcej Bororo osiedla się na stałe w okolicach Betare Oya. Dzięki siostrze Teresie możemy wejść na teren posesji mężczyzny z plemienia Bororo, który ma dwie żony. Na pierwszy rzut oka widać, że młodsza jest w lepszej sytuacji. Najpierw oglądamy wnętrze domu mężczyzny. Okrągły budynek, którego dach pokrywa strzecha. Wnętrze bardzo skromne – tylko łóżko i mała szafka. Podłoga, jak we wszystkich domkach Bororo, zrobiona z wymieszanego końskiego łajna zmieszanego z piaskiem. Po wyschnięciu jest polerowana i muszę przyznać, że wygląda całkiem dobrze. Dziwi mnie, że wcale nie śmierdzi. Co więcej, w środku jest czysto i panuje porządek, a nad łóżkiem wisi moskitiera. Tego w brusie na wschodzie nie widziałam. Idziemy dalej przez „podwórko”,  na środku którego pali się ognisko. Wokoło chaty – pierwszej żony, drugiej żony i prawdopodobnie wspólna kuchnia. Chata drugiej żony robi wrażenie, ale dopiero po zrobieniu zdjęcia z fleszem, bo nie ma w niej światła i po ciemku nic nie widać. Za to na zdjęciu widać dwuosobowe łóżko z materacem, kolorową pościelą i poduszkami!! Na półeczce za łóżkiem stoją buteleczki perfum, a może feromonów (takie metody tu kobiety też stosują). W chacie jest czysto i też panuje porządek, a na podłodze rozłożony jest dywan. Nieprawdopodobny widok. Jak inna Afryka od tej, która była w buszu.

Plemię Bororo prowadzi koczowniczy tryb życia i przemieszcza się po tej części Kamerunu. Dbają o czystość, co widać w każdym domku, do którego wchodzimy. Kolejny domek jest przeznaczony dla dzieci. Stoją 4 łóżeczka, a do każdego dołączona jest moskitiera. Na końcu domku znajduje się szafka z miskami, garnkami, pokrywkami i innymi kuchennymi rzeczami. Nieprawdopodobne żeby w takich warunkach zachować taki porządek. Nasza wizyta jest niezapowiedziana i przypadkowa,  więc to musi tak wyglądać codziennie. Nawet dzieci są czystsze niż te z brusu. A matki przebierają je w kolorowe czyste ubranka do zdjęć, które robimy.

Gdy kobieta Bororo rodzi dziecko w drodze, plemię zostawia ją samą. Zostawia również jedną krowę przywiązaną do drzewa. Gdy kobieta już urodzi, będzie potrzebowała sił żeby wykarmić dziecko i dogonić swoje plemię, a krowa dostarczy jej mleka. Gdy w trakcie porodu umrze, ci co ją znajdą pochowają ją, a w zamian zostawią sobie krowę.

Na koniec przyszedł wysoki Baja z dzieckiem. Też chciał się sfotografować. Nic więcej tylko zdjęcie, które zostanie dla nas, a on na nie chwilę popatrzy. Dziecko ubrane w śpiochy, kaftanik i czapeczkę – białe z różowymi wykończeniami. Widać, że na specjalne okazje. Odjeżdżamy zadziwieni po raz kolejny różnorodnością Afryki i aby zdziwienia końca nie było, przejeżdżamy przez miasteczko, które rośnie przy kopalniach złota. Poczułam się jak na dzikim zachodzie. Speluny, restauracje, kolorowe światła, głośna muzyka i  dziewczyny w strojach „mocno wieczorowych”. Brakuje tylko bijatyki, choć może jest trochę za wcześnie.